i to tak niezmiernie zmęczona, iż nie wie nawet, czy żyje; pomimo to twarz jej promieniała radością i oczy się jej śmiały patrząc na córkę, rozmawiającą z narzeczonym. Ani Berthaud jednak, ani Gerard nie mogli długo bawić przy paniach, powoływały ich bowiem obowiązki służby. Pożegnali się zatem raz jeszcze, przypominając o spotkaniu, naznaczonem na połowę września. Więc się zobaczymy w Berneville?... Tak, tak, na pewno! Podano sobie ręce na pożegnanie, zamieniono kilka słów, a oczy dopowiedziały pieszczotliwe wyrazy, których nie mówić wypadało zwłaszcza wśród tłumu ludzi zewsząd ich otaczających.
— Jakto — zawołała pani Desagneaux, zwracając się do pani Jonquière — panie będziecie w Berneville piętnastego września?... A zatem jeżeli pozostaniemy w Trouville do dwudziestego, przyjedziemy panie odwiedzić!
A zwracając, się do milczącej pani Volmar dodała:
— Niech i pani tam przyjedzie! Tak byłoby dobrze spotkać się znów razem i w tak różnem otoczeniu!
Lecz pani Volmar odparła obojętnie i ze zwykłą, znużoną zbliżyć nieco miną:
— O, nie dla mnie są podobne przyjemności. Ja wracam i nie wypuszczą mnie już nigdzie...
Oczy jej spotkały się znów z oczami Piotra, stojącego przy tych paniach. Dostrzegł on wzru-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/863
Ta strona została uwierzytelniona.