Ojciec Fourcade słuchał tych słów z natężoną uwagą. Piękne, rozumne jego oczy przyćmiły się marzeniem. Ileż razy myślał on nad sposobami zgrupowania robotników pod święty ten sztandar! Czuł jednak, iż sił mu nie staje; by dokonać tak potężnego zadania, trzeba było nowego Mesyasza.
— Tak, tak! Och i ja pragnę doczekać demokracyi wierzącej, katolickiej. Wtedy dopiero zabłyśnie szczęśliwsza era w historyi ludzkości!
Ojciec Massias wtrącił się do rozmowy i z zapałem począł twierdzić, iż wszystkie narody świata całego przejrzą i wytworzą ten prąd spodziewany. Doktor Bonamy potrząsał wszakże głową, odczuwał on bowiem stopniowe ochładzanie się wiary pątników; zdaniem jego wierni, gromadzący się przed grotą, wyraźniejszy nacisk powinni byli czynić w swych modłach. Twierdził, iż pobożność ożywioną być jeszcze może w narodzie, lecz w tym celu należałoby nadawać większy rozgłos cudom. Z udaną radością i nadzieją, rzekł, wskazując na tłumy chorych, snujących się po peronie:
— Proszę patrzeć! Czyż oni nie wracają do swych domów pocieszeni?... Każdy z nich lepiej teraz wygląda. Niewszyscy doznali rzeczywistej ulgi, lecz odezwie się ona, bo dobroczynne jej zarodki każdy ztąd wywozi. Ach zacni i poczciwi ci pątnicy! Oni są lepszymi od nas apostołami nowej idei... bo każdy z nich opowiadać
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/872
Ta strona została uwierzytelniona.