ustąpiły miejsca radosnemu rozweseleniu. Widząc, iż Piotr i pani Sabathier patrzą na nią z podziwem, nie mogła wreszcie dłużej wytrzymać ze zbytku szczęścia i zawołała:
— Jadę z nim... Tak... on po mnie przyjechał, zabiera mnie z sobą... Tak, tak, jedziemy do Luchon, jedziemy razem, razem!
Mówiąc, wskazywała im wzrokiem młodego, tęgiego bruneta o ustach czerwonych i śmiejących; zajęty był kupowaniem dzienników.
— Przypatrzcie się państwo mojemu mężowi... to ten śliczny chłopak, śmiejący się do dziewczyny, co sprzedaje dzienniki... Niespodziewanie wpadł dziś tutaj do mnie i uwozi mnie z sobą... za dwie minuty wsiadamy do pociągu z Tuluzy... Ach, droga moja pani; ja się pani zwierzyłam z mojemi troskami, otóż chyba pani rozumie, jak dalece czuję się szczęśliwą z tego przyjazdu mojego męża...
Upojona spadłem na nią tak niespodziewanem szczęściem, pani Maze szczebiotała i śmiała się bezustannie. Opowiedziała o liście, który otrzymała w niedzielę, jakże strasznie cierpiała odczytując ten list męża; pisał on, że jeżeli poważyłaby się zajechać do niego z Lourdes do Luchon, to niech będzie przygotowana, iż znajdzie drzwi jego mieszkania zamknięte. Tak, wyraźnie jej to pisał ten człowiek, za którego wyszła za mąż z miłości. Od lat dziesięciu była jego żoną i cierpiała z powodu jego obojętności, wie-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/877
Ta strona została uwierzytelniona.