Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/880

Ta strona została uwierzytelniona.

stacyi pędził, roztrącając obecnych i wrzeszczał na całe gardło:
— Baczność, baczność! Tor oczyszczajcie!
Jakiś urzędnik kolejowy w ostatniej chwili chwycił pozostawiony wypadkowo wózek ze starą niedołężną kobietą i pchnął go z relsów na stronę. Całe stado wylęknionych pątników rzuciło się, by przejść na drugą stronę toru, podczas gdy lokomotywa kuryera była już nie dalej, jak o jakie trzydzieści metrów. Inni ludziska, tracąc głowę, pchali się naprzód i byliby się dostali pod koła pociągu, gdyby nie służba kolejowa, która, chwytając ich za ramiona, siłą i brutalną przemocą powstrzymała. Wreszcie pociąg się zatrzymał, nie uśmierciwszy nikogo; rzec można było, iż wrzynał się w tłum ludzi i stosy nagromadzonych poduszek, materaców, wózków i noszy. Drzwiczki wagonów roztworzyły się pośpiesznie i wypuściły strugę przybyłych podróżnych, podczas gdy w przeciwnym kierunku biegnąca inna struga ludzi wciskała się do pociągu, co wywoływało ostateczne zamięszanie i wrzawę przed dworcem. W oknach wagonów ukazały się głowy, patrzono zrazu ciekawie, a potem ze wzrastającem przerażeniem, na widok niespodziewany, wyjątkowy; między tymi patrzącymi były dwie główki uroczej piękności a młode, wielkie ich oczy, dziewiczego wdzięku, przybrały teraz wyraz smutny i litosny.