przed chwilą, lecz pan de Guersaint stał spokojnie pod markizą i wiódł ożywioną rozmowę z księdzem Judaine. Piotr podbiegł natychmiast ku nim i z pewną niecierpliwością zapytał:
— Gdzieście państwo tak długo byli? Już myślałem, że się spóźnicie na pociąg!
— Jakto, gdzieśmy byli!... — odpowiedział pan de Guersaint z zadziwieniem i spokojem. — Przecież wiedziałeś, żeśmy poszli pomodlić się przed grotą.. A właśnie jakiś kaznodzieja wygłaszał tam mowę niezwykle piękną. Słuchaliśmy go dotychczas, ale przypomniałem sobie o naszym wyjeździe... Wzięliśmy nawet dorożkę, aby tu na czas przybyć i aby wszystko zrobić tak, jak sobie życzyłeś...
Urwał... i spojrzał na wielki zegar przed dworcem.
— Nie było się czego tak śpieszyć... pociąg wyruszy zaledwie za piętnaście minut.
Tak było rzeczywiście. Piotr spojrzał na Maryę, która uśmiechnęła się z niewymowną błogością i rzekła:
— Żebyś ty wiedział, Piotrze, jakie ja wyniosłam wspomnienie z tego mojego pożegnalnego widzenia się z Przenajświętszą Panną! Widziałam jej uśmiech, ku mnie zwrócony i zalecający mi, abym nie traciła otuchy, wstępując w nowe dla mnie życie... O tak, pożegnanie nasze wyryte pozostanie w mojem sercu; nie gniewaj się więc, żeśmy się nieco spóźnili.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/882
Ta strona została uwierzytelniona.