Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/886

Ta strona została uwierzytelniona.

ciło komandor zwykł był mawiać z głębokiem przejęciem; „Jakże miło byłoby umierać w dzień tak pogodny!“ Radośnie też witał śmierć, wreszcie i na niego łaskawą, śmierć przybywającą, by go uwolnić od ciężaru życia.
Ksiądz Judaine zwrócił się do doktora, wzywając jego pomocy, lecz ten odpowiedział z goryczą, powtarzając szeptem kilkakrotnie:
— Niema środka, mogącego mu ulżyć... nic nie mogę uczynić... Człowiek ten jest stracony!
W tejże chwili weszła tutaj stara osiemdziesięcioletnia kobieta, widocznie zabłąkana, szukając drzwi, prowadzących na peron. Podpierając się kijem, czołgała się na wpół zgięta, kulawa i garbata, skurczona starością nędznego swego ciała. Na sznurze, przerzuconym przez ramię dźwigała unoszoną z ukończonej pielgrzymki wielką blaszankę, napełnioną wodą z Lourdes; pragnęła widocznie za pomocą cudownej wody przedłużyć resztki swego żywota, wzmocnić chwiejne swe członki i zachować je od ostatecznego upadku. Przerażająca ta ludzka ruina zatrzymała się teraz i ostatnie błyski jej myśli zbudziły w niej lęk wielki. Patrzała na tego człowieka leżącego, wyprężonego w ostatnich chwilach konania. Po chwili mętne jej oczy zamigotały, w głębinie zapadłych jej źrenic, ujawniło się litosne współczucie, braterstwo starej i cierpiącej ludzkiej istoty dla drugiej, jeszcze od niej mizerniejszej. Zbliżyła się i, drżącemi, skręconemi rękoma, zdjęła z ramion swoich blaszankę i podała ją umierającemu.