Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/887

Ta strona została uwierzytelniona.

Ksiądz Judaine zrozumiał ten giest i widział w tem wyraźną wolę nieba. On, który tak żarliwie modlił się na intencyę pani Dieulafay i nie uzyskał wysłuchania, nową zagorzał wiarą; był najmocniej przekonany: niechaj komandor zamoczy usta w podanej sobie wodzie, a powstanie natychmiast z śmiertelnego swego barłogu. Padł stary ksiądz na kolana i mówił z miłością do konającego:
— Bracie! Bóg nadsyła ci pomoc w osobie tej kobiety... Pojednaj się z Bogiem, pij i módl się, a my złączymy się sercem z tobą i błagać będziemy o zmiłowanie dla ciebie... Bóg objawi ci moc swoją, ześle cud wielki i powstaniesz uzdrowiony, abyś jeszcze przez długie lata mógł żyć na tej ziemi, miłując Go i wielbiąc nieskończone miłosierdzie jego!
Nie, nie, iskrzące się oczy komandora krzyczeć się zdawały: stanowczo nie! On miałby być tchórzliwym na wzór tego stada pielgrzymów, zbiegających się tutaj ze wszystkich stron świata, brnących wśród niewygód podróży i pobytu, by dotrzeć do groty i tam błagać litości, tarzać się w pyle, zalewając się łzami skruchy, by wyżebrać trochę życia: miesiąc, rok, parę lat tego nędznego życia. O nie! Zbyt ceni spokój spływający nań wraz ze śmiercią. Pocóż tamci nie czekali skonu, wygodnie leżąc na domowej pościeli?... Gdy nadejdzie ostatnia chwila, człowiek powinien się odwrócić twarzą do muru i cicho połączyć się z śmiercią.