Kiedy Marya wraz ze swym ojcem zajęli już swoje miejsca, Piotr pozostał jeszcze chwilę na peronie, aby pożegnać się z doktorem Chassaigne, który ucałował go po ojcowsku. Piotr chciał na nim wymódz, by wrócił do Paryża i począł żyć po dawnemu, odnowiwszy swe stosunki lekarskie. Stary jego przyjaciel jednak potrząsał tylko głową:
— Nie, nie moje dziecko, ja tutaj pozostanę... One są tutaj, z niemi się nie rozłączę...
Myśl jego zawsze była przy zmarłej żonie i córce. Po chwili dodał ciszej i z wielką tkliwością:
— Żegnam cię, mój Piotrze!
— Doktorze kochany, nie żegnaj mnie, rzeknij lepiej: do widzenia!
— Nie byłoby to szczere z mojej strony... Komandor miał racyę, twierdząc, iż nic nie ma pożądańszego nad śmierć... tylko, że ja pragnę tej śmierci, która daje początek nowemu życiu.
Baron Suire wydawał rozporządzenia, by zdjęto białe chorągwie zatknięte na przodzie pociągu. Rozległ się teraz stanowczy i rozkazujący okrzyk urzędników kolejowych: „Wsiadać do wagonów, wsiadać natychmiast!“ Na odgłos ten powstał ostatni gorączkowy pośpiech. Na peronie był jeszcze tłum pielgrzymów przybyłych w ostatniej chwili; biegli oni pędem w tę lub inną stronę, pot spływał po strwożonych ich twarzach, wydobywali resztę sił i tchu, by dopaść do wagonów, których odszukać nie mogli.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/895
Ta strona została uwierzytelniona.