Pani de Jonquière i siostra Hyacynta liczyły teraz podróżnych i sprawdzały, czy nie braknie im kogoś będącego w ich wagonie i zostającego pod ich opieką. La Grivotte, Eliza Rouquet, Zosia Couteau były obecne. Pani Sabathier siedziała na swojem miejscu naprzeciwko swego męża, który z przymkniętemi oczami wyczekiwał cierpliwie, aby pociąg ruszył z miejsca.
Jakiś głos zapytał:
— A pani Vincent? Czyż nie wraca razem z nami?...
Siostra Hyacynta wychyliła się właśnie przez okno i uśmiechnęła się do doktora Ferrand, stojącego na progu swojego furgonu. Wtem zawołała:
— Otóż i ona!
Pani Vincent przybywała ostatnia, biegła zdyszana, zmieniona i wybladła. Mimowoli Piotr spojrzał na jej ręce. Nie trzymały już one małej chorej Róży. Zmarła dziecina opuściła już na zawsze macierzyńskie łono.
Drzwiczki wagonów zamykały się z trzaskiem jedne po drugich. Wagony były pełne, oczekiwano na sygnał do wyjazdu.
Sycząc i dymiąc, maszyna wydała pierwszy gwizd przenikliwy lekko. Dotychczas przysłonięte słońce, wysunęło się z poza mlecznych obłoków i zajaśniało złocąc maszynę pociągu, która zdawała się być gotową do jazdy w legendowe rajskie krainy. Odjazd ten nie miał w sobie ża-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/896
Ta strona została uwierzytelniona.