ręce i dał sygnał, by ruszano. Znowu maszyna gwizdnęła i szarpnąwszy, potoczyła się naprzód, ciągnąc za sobą długi szereg wagonów w kraj słoneczny, promienny. Ojciec Fourcade pozostał na peronie; opierał się mocno na ramieniu doktora Bonamy, ból nogi coraz mocniej mu dokuczał, wszakże skinięciami głowy i uśmiechem żegnał odjeżdżającą swoją dziatwę. Berthaud, Gerard baron Suire — tworzyli drugą grupę, a nieopodal od nich doktor Chassaigne i pan Vigneron powiewali chustkami za odjeżdżającym pociągiem. Przez drzwiczki uciekających w dal wagonów, wychylały się uśmiechnięte twarze podróżnych, powiewających również chustkami, które pęd powietrza kierował w stronę pozostających. Pani Vigneron nagliła Gustawa, by wychylił bladą swoją twarzyczkę. Długo można było jeszcze widzieć pulchną rączkę Rajmundy, ślącej pożegnanie. Najdłużej wszakże pozostała przy oknie Marya, chcąca poglądać na Lourdes, dopóki nie zniknie jej stopniowo w morzu zieloności.
Pociąg mknął tryumfalnie przez słoneczny krajobraz i znikł jaśniejący, rozbrzmiewając śpiewem:
Et exultavit spiritus meus in Deo salutari meo.