gonu, w ostatnim przedziale, siedziało owe dziesięć pątniczek młodych i starych, lecz zarówno smutnie brzydkich; w ciasnocie swego przedziału te dziesięć kobiet cisnęło się jedna tuż przy drugiej, zawodząc śpiew donośnie na nutę przeraźliwie fałszywą.
— O której godzinie będziemy w Paryżu? — zapytał pan de Guersaint Piotra.
— Jutro około drugiej po południu.
Od chwili wyjazdu Marya spoglądała na Piotra z niepokojem i smutkiem, jakby raptownie nawiedzona zmartwieniem, które pragnęła przed nim ukryć. Przemogła się wreszcie i zawołała z wesołością nieopuszczającą jej od błogosławionej godziny powrotu do zdrowia:
— Będziemy w drodze przez dwadzieścia dwie godziny, ale o ileż one szybciej i milej ubiegną, aniżeli gdyśmy do Lourdes jechali!...
— I mniej nas obecnie — dorzucił jej ojciec. — Pozostało nas nieco po drodze, luźniej więc będzie i znacznie dogodniej.
Rzeczywiście tak było. Miejsce, zajmowane przez panią Maze, teraz było puste. Marya siedziała zabierając o wiele mniejszy kawałek ławki, aniżeli poprzednio potrzebował go jej wózek; Zosię przesadzono do sąsiedniego przedziału, gdzie nie było już brata Izydora, a nawet i jego siostry Marty, która jak mówiono, zgodziła się do służby w Lourdes, u jakiejś bardzo pobożnej pani. Pani de Jonquière siostra Hyacynta, odziedziczyły w swoim prze-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/900
Ta strona została uwierzytelniona.