Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/903

Ta strona została uwierzytelniona.

a teraz łkająca spazmatycznie i wyrzucająca z siebie słowa bez związku prawie.
— Ach biedactwo moje małe... ach skarbie mój najdroższy, mój klejnociku najdroższy, życie ty moje!...
Dotychczas siedziała ona zasunięta w swój kącik i pragnąca zniknąć w nim zupełnie. Z zaciśniętemi ustami nie przemówiła jeszcze słowa od chwili wyjazdu; przymknąwszy powieki odosobniła się, sam na sam z wielką swoją boleścią. Roztworzywszy oczy zobaczyła tuż obok siebie wiszący przy drzwiczkach wagonu podwójny pas skórzany; ten przedmiot przypominał jej martwe teraz rączyny jej córeczki, które w czasie podróży do Lourdes bawiły się temi rzemieniami; spowodowało to gwałtowny wybuch tłumionej dotychczas rozpaczy; powstrzymać dłużej nie mogła milczenia — jęk i łzy zapanowały nad wolą.
— Ach, moja biedna mała Rózia!... Wszak jej rączka dotykała tego... bawiła się tem i patrzała na to... była to ostatnia jej zabawka... Byłyśmy wtedy obie razem... żyła jeszcze... miałam ją przy sobie na moich kolanach... w moich objęciach... O jakże dobrze było mi wtedy... jakże dobrze, gdy porównam do dnia dzisiejszego!... Już niemam jej teraz... niemam i mieć nigdy nie będę nigdy... o moja ty perełko, o moja ty córeczko!...
Odchodziła od zmysłów, szlochała i błędnemi oczyma spoglądała to na swoje kolana, to na