Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/904

Ta strona została uwierzytelniona.

próżne swe ręce, z któremi nie wiedziała co począć, tak przywykły one nosić i tulić chorą dziecinę. Zdawało jej się, iż pozbawioną została części własnej swej istoty, że straszliwą przeszła amputacyę, że ubyło jej coś z ciała, pozbawiając ją możności spełniania jakichś funkcyj, kołysania i pieszczenia Rózi, dla której życie jej było potrzebne. Szalała z bólu nad bezużytecznością swoją teraźniejszą. Osierocone z drogiego ciężaru ramiona i kolana wydawały się jej zawadą, czemś zbytecznem.
Piotr i Marya, wzruszeni tą rozpaczą, przemawiali do nieszczęsnej matki, szukając sposobu złagodzenia jej bólu. Z urywanych jej słów, tonących we łzach i jęku, dowiedzieli się o męczarniach, jakie przebyła od chwili zgonu swej córki. Poprzedniego dnia nad rankiem, kiedy uniosła jej trupa biegnąc bez celu przed siebie pomimo burzy i ulewnego deszczu, musiała długo błąkać się na oślep, nie widząc nic, głucha na wszystko. Nie pamiętała drogi, którą przebyła, ale musiała wpaść w przedmieścia tego Lourdes zdradzieckiego, tego Lourdes obiecującego zdrowie, a zadającego śmierć dzieciom ukochanym; ach to Lourdes, jakże przeklinała ona teraz złowrogie to miasto!
— Już nie wiem... sama nie wiem, co dalej ze mną się stało... Ach tak!... Jacyś ludzie ulitowali się nademną... przygarnęli mnie do swojej izby... acyś ludzie, których nie znam, nigdy ich nie wi-