działam... sama nie wiem gdzie oni mieszkają... Mieszkają gdzieś daleko i wysoko, na skraju miasta i muszą być biedni... tak, bardzo muszą być ubodzy, bo widzę się teraz w ich izbie z mojem maleństwem na ręku... już Róża moja najmilsza miała ciałko zupełnie zimne... a oni położyli ją na swojem łóżku...
I znów na to wspomnienie, pani Vincent zanosić się poczęła od płaczu; tchu brakowało jej piersiom.
— Nie chciałam grzebać jej ciałka w Lourdes... w tem przeklętem mieście, które uśmierciło mi moje dziecko... Nie umiem powiedzieć, jak się to działo... lecz zapewne to oni, ci biedni ludzie prowadzili mnie gdzie należało. Nachodziłam się z niemi biedakami, oj tak, nachodziłam się i naprosiłam. Byłam u wszystkich tych panów, co zarządzają pielgrzymkami i koleją żelazną... Każdemu z nich powtarzałam: „Co to panu szkodzi?... Niechaj mi pan pozwoli dowieźć zmarłe ciałko Rózi do Paryża... będę ją bez przerwy trzymała w mych ramionach... Wszak dowiozłam ją tak do Lourdes, gdy była przy życiu, a więc mogę ją tak samo wywieźć ztąd po śmierci... Nikt się nie spostrzeże, iż tylko z niej trupek pozostał... Każdy pomyśli, że śpi spokojnie moja miła dziecina“... Ale nikt nie wysłuchał mojej prośby... wszyscy ci panowie, cała ta władza, bez miłosierdzia jest dla ludzi... Krzyczano jeszcze na mnie, wypychano, jak gdym czegoś złego żądała
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/905
Ta strona została uwierzytelniona.