Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

biały pociąg, i wchłonąć pragnęli w siebie zapas świeższego powietrza. Wszyscy mieli twarze jakby zidyociałe, wyglądali smutno i nędznie, co uwydatniało jaskrawo promieniejące południowe słońce.
Piotr nie odstępował Maryi, pan de Guersaint bowiem znikł, pociągnięty zielonością krajobrazu, ukazującego się zdala po za dworcem. Piotr, zaniepokojony był Maryą, widząc, że nie zdołała dopić rosołu, na który miała ochotę; starał się w niej rozbudzić łakomstwo, proponując: że przyniesie jej brzoskwinię. Lecz ona nie chciała, mówiła że zanadto cierpi, by mogła myśleć o jedzeniu. Patrzała na niego szeroko rozwartemi oczami, których wyraz zdradzał niecierpliwość skutkiem straty czasu, jaka następowała z zatrzymania się pociągu, wszak o tyle później dojadą do miejsca uzdrowienia! W oczach jej widocznym był zarazem przestrach, iż za poruszeniem pociągu rozpocznie się męczarnia ruchu i hałasu niewiedzieć kiedy ukończyć się mającej jazdy, trwającej już tak długo!
Naraz otyły jakiś jegomość dotknął ramienia Piotra. Twarz miał szeroką, dobroduszną o wielkiej, bujnej brodzie szpakowatej równie jak czupryna.
— Przepraszam najmocniej — rzekł on — ale chciałbym wiedzieć, czy nie w tym wagonie znajduje się konający chory?
Piotr skinął potwierdzająco, a wówczas otyły jegomość rzekł z dobroduszną poufałością: