Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/912

Ta strona została uwierzytelniona.

chem głowy, gdy pytała się czy mu nie lepiej i z całą gorliwością osłaniała chore jego nogi. Nic go nie bolało, lecz opanowany był przygnębieniem niedającem się przekonać.
— Podczas naszej podróży w tamtą stronę — ciągnął dalej pan Sabathier — nie wiedząc co robić z czasem, bawiłem się liczeniem okrągłych rozet zdobiących sufit naszego wagonu. Od lampy do drzwiczek było ich trzynaście. Otóż przed chwilą przeliczyłem je znowu i naturalnie że znalazłem tę samą cyfrę trzynastu... Albo ten guzik miedziany tuż przy mnie świecący się poniżej szyby! Trudno wyobrazić sobie, ile marzeń przemknęło po mojej głowie, patrząc na jego punkcik, świecący się tuż przy mnie; roiłem te marzenia swego wieczoru, gdy ksiądz Piotr opowiadał nam historyę życia Bernadety. Tak, widziałem się już zdrowym i wybierającym się do Rzymu, gdzie pragnę pojechać przeszło od lat dwudziestu. Nogi mnie słuchały, chodziłem, biegałem... jednem słowem marzyłem słodko, rozkosznie, lecz jak człowiek pozbawiony zmysłów. Bo oto wszystko skończone... wracamy do Paryża... i chociaż patrzę na ten sam sufit naszego wagonu, na ten sam guzik, błyszczący się tuż przy mnie, marzyć przestałem i czuję, że moje nogi zupełnie już zamarły... Jestem stary niedołęga i tym razem na dobre... na zawsze!
Dwie wielkie łzy nabiegły mu do oczów, musiał przeżywać ciężką, gorzką godzinę swojego