życia. Lecz już się wypowiedział, już przerwał srogość tajonej zgryzoty. Niezadługo, potrząsnął ciężką swą głową, o charakterystycznej dolnej szczęce, znamionującej wytrwałą cierpliwość i rzekł:
— Siódmy to raz jeździłem teraz do Lourdes i Najświętsza Panna nie chciała mnie wysłuchać. Cóż począć, trzeba będzie znów jechać na rok przyszły. Może wreszcie ulituje się nademną!
Ten człowiek nie oburzał się i nie buntował a Piotr, rozmawiając z nim dalej, podziwiał stałość jego łatwowierności, żywotniejszej nad rzeczywistość, silniejszej nad wykształconą jego inteligencyę. Jakże namiętnie musiał pragnąć życia i zdrowia, by zagłuszyć w sobie z taką zupełnością chęć rozumowania?... Upierał się i gwałtem chciał być uzdrowiony po za wszelką naturalną możliwością; szturmował o zdobycie cudu, chociaż tylokrotnie został w swych usiłowaniach odparty i od łaski usunięty; tłomaczył z całą drobiazgowością przyczyny, skutkiem których Przenajświętsza Panna nie spojrzała nań miłosiernie; przyznawał się do roztargnienia, jakie oderwało go niejednokrotnie od modłów przed grotą; za mało miał skruchy i pokory a te grzechy stały się przyczyną niezadowolnienia świętej Bożej Rodzicielki. Obiecywał teraz sobie, iż przed przyszłoroczną pielgrzymką do Lurdes, przygotuje się lepiej i odprawi nowennę w jakiem innem miejscu słynącem cudami.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/913
Ta strona została uwierzytelniona.