Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/917

Ta strona została uwierzytelniona.

Wagon napełnił się brzękiem półgłosem odmawianych „Ojcze nasz“, „Zdrowaś“, po których nastąpił rachunek sumienia, akt skruchy, oddanie się pod Boską Opiekę, pod straż Przenajświętszej Panny i Wszystkich Świętych Pańskich; dziękczynna modlitwa za dzień szczęśliwie przebyty, wreszcie modły za żywych i za wiernych zmarłych.
— O godzinie dziesiątej dojedziemy do Lamothe — rzedła zakonnica — otóż ostrzegam, że wtedy nastąpić musi milczenie. Przypuszczam jednak, że się chętnie na to zgodzicie, bo snu wam wszystkim potrzeba i nikogo nie będę potrzebowała kołysać, by zasnął.
Uwaga zrobiona przez siostrę Hyacyntę rozweseliła podróżnych. Była teraz godzina wpół do dziewiątej, zmierzchać się poczynało i krajobraz tonął zwolna w mgłach wieczornych. Jaśniały już tylko szczyty pagórków, świecąc ostatniemi blaskami zachodu, niziny zaś pokrywały się coraz gęstszą ciemną osłoną. Pociąg, pędząc całą siłą pary, dopadł teraz do olbrzymiej płaszczyzny; ciągnęła się jak morze zasłane cieniami, po nad którem unosiło się ciemno niebieskie niebo nabijane złotemi gwiazdami.
Od chwili już Piotr nie spuszczał z oka la Grivotte. Podczas gdy większość pielgrzymów i chorych zasypiała, osunąwszy się pomiędzy rozłożonemi na noc pakunkami i rzeczami zawieszonemi a kołysanemi bezustannie ruchem jazdy,