la Grivotte wstała ze swego miejsca i, chwyciwszy się kurczowym ruchem za deskę przedziału, miała twarz zmienioną wyrazem straszliwej jakiejś trwogi. Blade, żółte światło lampy uwydatniało jeszcze wielką jej bladość; zdawało się, że nagle znów wychudła i blizką jest skonu.
— Niech pani uważa! — zawołał Piotr, zwracając się do pani de Jonquière, która zasnęła, nie mogąc już dłużej przemódz zmęczenia. — Niech pani uważa, ona gotowa upaść!
Pani de Jonquière ocknęła się i ruszyła na pomoc chorej, lecz siostra Hyacynta już ją była wyprzedziła i trzymała teraz w swych ramionach la Grivotte, porwaną gwałtowym atakiem kaszlu. Złożono ją na ławce; kaszel dusił ją i rozrywał jej piersi, wstrząsając całem jej ciałem. Z ust chorej ciekły strumienie krwi, a po chwili już wyrzucała ją z siebie zgęstniałemi kawałami.
— Ach mój Boże, mój Boże! — wołała zrozpaczona pani de Jonquière. — Znów wróciła jej choroba. Domyślałam się, że nie jest zupełnie uleczoną. Taka była dziwna... Siostro Hyacynto, pozwól... ja przy niej usiądę...
Lecz zakonnica nie ustępowała miejsca przy chorej.
— Nie, nie, pani potrzebniejszy sen, aniżeli mnie... ja przy niej zostanę. Niechaj pani będzie spokojna, ja przypilnuję jak należy... byle pani mogła zasnąć choć trochę, bo inaczej gotowaś się pani rozchorować ze zbytecznego zmęczenia.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/918
Ta strona została uwierzytelniona.