jego naciskiem. Przez chwilę zakonnica miała ochotę wsunąć ten klucz do swojej kieszeni, przez litość dlatego kawałka żelaza spracowanego na wysłudze, tajemniczego zarazem, a będącego jedyną rzeczą pozostającą po zmarłym, nieznanym człowieku. Lecz powstrzymała się w swym zamiarze, albowiem mignęła jej przez głowę pobożna zasada, iż nie należy się przywiązywać do żadnej rzeczy ziemskiej. Szyba przy drzwiczkach wagonu na wpół była uchylona, zakonnica rzuciła w ten otwór klucz w ręku trzymany i w ciemnościach nocy znikł ostatni ślad po zmarłym pielgrzymie.
— Zosiu, nie trzeba się już bawić, trzeba spać. Uciszmy się wszyscy, już czas, by nastąpiło milczenie.
Lecz dopiero po krótkim przystanku w Bordeaux około godziny wpół do dwunastej, wszyscy w wagonie zasnęli snem ciężkim, ubezwładniającym zmęczenie ich ciała. Pani de Jonquière przestała się przemagać i wsparłszy głowę o drewnianą przegrodę, spała z twarzą rozradowaną pomimo znużenia. Państwo Sabathier również zasnęli, nie wydając najlżejszego tchnienia; również żaden hałas nie dochodził z przedziału zajmowanego przez Zosię Couteau i Elizę Rouquet; każda z nich wyciągnęła się na swojej ławce i spały smacznie, spoczywając naprzeciwko siebie. Ciszę teraz panującą przerywał tylko od czasu do czasu jęk wyrywający się z ust pani Vincent; drzemała,
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/923
Ta strona została uwierzytelniona.