zostali we dwoje pod wielkiemu drzewami, otoczeni zapachem róż niewidzialnych, modlili się wzajemnie on za nią, ona za niego, modlili się gorąco całą potęgą uczucia spragnionego szczęścia ukochanej przez siebie istoty.
W modłach swoich przed jarzącą się grotą, wszak Marya błagała o łaskę dla niego; korząc się przed statuą Przenajświętszej Panny prosiła świętą Orędowniczkę swoją, by o niej zapomniała, jeżeli jedno tylko zbawienie jest w możności uzyskać od Boskiego Syna Swojego. A gdy Marya powstała uzdrowiona, w szale swej radości pewną była zbawienia ich obojga; miłością i wdzięcznością promieniejąc, szła ku bazylice w ekstazie szczęścia i rzuciła mu tę pewność swoją słowami, które tak bardzo go strwożyły. I skłamał przed nią wtedy przez przyjaźń współczującą, niechcąc mącić jej wielkiej radości a teraz to kłamstwo, ta nieświadomość prawdy, w jakiej ją pozostawiał, jakże straszliwym ciężarem przygniata mu serce! Była to dla niego płyta grobowa, usuwająca go nazawsze z liczby żyjących w dół cmentarza, który sam sobie obrał za siedlisko. Przypominał sobie atak szalonego bólu, który go powalił na kamienną posadzkę krypty; myślał, iż skona w dzikiej męczarni, jaka nim miotała; przypominał sobie swoje łzy, swoją brutalną żądzę posiadania ukochanej, posiadania wyłącznego, posiadania tej, którą
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/927
Ta strona została uwierzytelniona.