czuł swoją i sobie oddaną; jakże silnie wrzała w nim ta żądza naraz rozbudzona w całej swej potędze, zaledwie potoki łez zdołały przywrócić mu nieco spokoju! I przysiągł sobie wtedy, wymógł na sobie, iż kłamać będzie przed nią, chcąc w tej ukochanej istocie utrzymać radość płynącą z iluzyi; braterską miłością i litością powodowany, chciał z bohaterstwem wyrzec się samego siebie, lecz czuł teraz, iż dotrzymanie złożonej przysięgi równa się bólom męczeńskiego konania.
Na tę myśl Piotr zadrżał. Czyż będzie miał siłę dotrzymania złożonej sobie przysięgi? Przypomniał sobie, jak wyczekując przyjścia Maryi na dworcu kolejowym w Lourdes, niepokoił się bardzo, niecierpliwił zarazem, iż jej jeszcze tutaj niema; zazdrosnym był o miłość okazywaną przez nią grocie, chciał wynieść ją ztąd jak najprędzej, spodziewając się, że zdala od Lourdes, Marya znów tylko nim będzie zajętą. Gdyby nie był księdzem, byłby się z nią ożenił. I pod wrażeniem tej myśli, Piotr uprzytomnił sobie to możliwe z nią pożycie, przepełnione szczęśliwością i pieszczotą wzajemnego zupełnego posiadania się dwojga kochających w oczekiwaniu istoty z nich powstałej i przedłużającej własne ich życie! Ta chwila twórczego zlania się dwóch istot życia sobą dopełniających i mnożących, jest jedyną bozkością.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/928
Ta strona została uwierzytelniona.