jest niemało sztuk, które mogą być słyszane przez młode panny... Lecz mniejsza z tem. Rzecz główna dla mnie to pewność, że będę teraz mogła wychodzić na ulicę, widzieć ruch, brać w nim udział... ta myśl mnie uszczęśliwia... ach, jakże ja teraz będę wesołą!... Jakże życie jest miłe! Wszak prawda, Piotrze?...
— Tak, tak. Bardzo jest miłe...
Mówił te słowa, siląc się na spokojne ich wypowiedzenie, drżał bowiem od przenikającego dreszczu, który śmiertelnym żalem przeszywał mu serce. Ona rwała się do życia i miała do niego prawo, podczas gdy on na zawsze był od życia usunięty. Dlaczegóż nie wyjawiał jej tych myśli swoich, tak dotkliwie teraz nim szarpiących? Wszak chwila była stosowna i mogąca nazawsze pozyskać mu Maryę. Nigdy jeszcze nie przebywał tak srogiej wewnętrznej walki. Przez chwilę już wahał się i chciał jej odsłonić tajniki swych myśli.
Lecz Marya zawołała właśnie z wesołością rozbawionego dziecka:
— Piotrze, popatrz no na ojca! Czy widzisz z jaką przyjemnością śpi... jakby w swojem łóżku!
I rzeczywiście na ławce przed nimi pan de Guersaint spał wyciągnięty w pozie dogodnej, z twarzą zadowolnioną, widocznie nie czuł ciągłego szamotania się wagonu. Ruch pociągu, turkot kół i monotonne odgłosy jazdy — zdawały się kołysać do snu spokojnego nietylko pana
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/933
Ta strona została uwierzytelniona.