— Niezawsze mam czas swobodny. Wreszcie jako ksiądz, nie będę mógł wszędzie wam towarzyszyć.
— Jako ksiądz — powtórzyła za nim Marya — ach tak, jako ksiądz... rozumiem...
Ona teraz zdecydowała się pierwsza przemówić i wyspowiadać przed nim śmiertelny swój smutek, przygniatający jej serce od chwili wyjazdu z Lourdes. Pochyliła się jeszcze i cichutko mówiła dalej:
— Posłuchaj mnie, Piotrze... czy wiesz, że jestem niezmiernie zmartwiona?... Niby wyglądam na uradowaną, lecz śmiertelną ranę mam w duszy... Ty skłamałeś przedemną wczoraj?
Przeraził się i z razu nie wiedział o czem mówiła.
— Ja skłamałem — jakto?...
Wstyd opanował ją i powstrzymywał od dotykania tajemnicy sumienia nie swojego. Czyż nie była jednak przyjaciółką i siostrą Piotra? Po chwili więc rzekła:
— Tak. Pozwoliłeś wczoraj, bym myślała, że dostąpiłeś łaski, o której wyjednanie modliłam się przed grotą. A to nie jest prawdą. Tyś nie odzyskał utraconej wiary!
A więc domyśliła się prawdy! Ona wiedziała! Katastrofą tą zrozpaczony, Piotr zapomniał na razie o dokuczającem mu cierpieniu. Chciał kłamać dalej, chcąc ratować złudę wczorajszą Maryi.
— Mylisz się, zapewniam cię, że się mylisz. Zkąd mogło się w twej głowie zrodzić to posądzenie?
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/935
Ta strona została uwierzytelniona.