nadchodzi wreszcie ojciec Massias z Olejami świętemi.
— Patrz uważnie, Gustawie — rzekł do syna pan Vigneron — to zapewne suchotnik.
Wycieńczone skrufułami dziecko, wykrzywione zimnemi wrzodami, tworzącemi się w jego ciele zwłaszcza w okolicy prawego biodra, cierpiące przytem na rozpoczynające się próchnienie kości pacierzowej, patrzało z gorączkową uwagą na konanie chorego. Nie lękał się, uśmiechał się tylko z niewysłowionym smutkiem.
— O jakież to straszne! — szeptała pani Chaise, blednąc z obawy śmierci, wystraszona prześladującą ją myślą, że umrze nagle skutkiem swej choroby.
— Cóż robić! — odrzekł filozoficznie pan Vigneron — na każdego śmierć nadejść musi, bo wszyscy jesteśmy śmiertelni...
Słowa te wywołały bolesny a zarazem drwiący uśmiech na twarzy Gustawa, jakby po za dźwiękiem wyrazów ojca słyszał jakieś niewyraźne pragnienie śmierci ciotki. Jeżeli umrze ona przed nim, odziedziczy on po niej pięćkroć sto tysięcy franków, jakie mu przyrzekła — on zaś sam też nie będzie zawadzał długo swojej rodzinie...
— Spuść go na ziemię — rzekła do męża pani Vigneron — męczysz go niepotrzebnie, trzymając na ręku.
I wraz z panią Chaise uważnie pomogły do spuszczenia Gustawa na ziemię, chcąc go uchro-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.