rzyńskiego łona ułudną postać nieżyjącego już dziecka.
Pan Sabathier obudził się w dobrym humorze. Podczas gdy pani Sabathier owijała kołdrą chore i obezwładnione jego nogi, rozglądał się po wagonie z uśmiechem, a jaśniejące jego oczy wyraźnie świadczyły, że odnalazł utraconą wiarę w przyszły swój powrót do zdrowia. Opowiadał teraz sen, który go pocieszył: skoro tylko zasnął odnalazł się na nowo w Lourdes a Matka Boska z wyraźną łaskawością pochylała się nad nim, obiecując mu rychłe uzdrowienie. Rozradowany pan Sabathier, zapomniał już znać o obecności pani Vincent, rozpaczającej po stracie dziecka odtrąconego od łaski Przenajświętszej Panny, w której miłosierdzie on przecież nie wątpił; pomijał przerażający obraz męczarni la Grivotte, tej cudem uzdrowionej, ale znów chorobą złożonej dziewczyny, pomimo to wszystko promieniał rozbudzoną nadzieją, powtarzał szczegóły nocnych swych marzeń i brał je za rzeczywistość. Zwróciwszy się do pana de Guersaint, rzekł z głębokiem przekonaniem:
— Wracam więc z Lourdes zupełnie pocieszony... mam teraz pewność, iż za rok będę zdrów a rok wszak można przeczekać... Za rok będę chodził swobodnie jak Zosia Couteau, której też powiedziałem do widzenia! Tak, tak, do widzenia, bo za rok spotkam się z nią na nowo podczas pielgrzymki.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/947
Ta strona została uwierzytelniona.