gości. Obrażoną się też czuła w imieniu Przenajświętszej Panny, iż nie chciano uszanować tajemnicy objawiających się jej niegdyś widzeń przy grocie. Zdarzało się — zbyt często, zdaniem Bernadetty — iż sam biskup zwoził do klasztoru osoby wpływowe, wysoko postawione, prałatów — a wtedy nie miała możności uchylenia się od udzielenia posłuchania przybyłym. Przybierała wówczas wyraz twarzy poważny, odpowiadała grzecznie, lecz o ile możności najzwięzlej i rada była, gdy wreszcie, zwolniona, mogła iść i ukryć się w głębi najciemniejszego jakiego zakątka. Narzucona jej bozkość ciążyła jej niewypowiedzianie. Pewnego dnia, gdy się zapytano, czy nie czuje się dumną, iż biskup sam osobiście zwozi do niej tak licznych odwiedzających, odpowiedziała łagodnie: „Wielebny biskup nie przybywa tutaj dla widzenia się ze mną, lecz pozwala tylko innym mnie się przypatrywać“. Książęta kościoła, naczelnicy stronnictw wojujących za świętą jego sprawę, zjeżdżali się teraz w Nevers i, oglądając Bernadettę, słuchając słów jej prostych, wybuchali płaczem w jej obecności. Nie rozumiała przyczyny ich wzruszenia a mając wstręt do publicznych popisów, opuszczała ich jaknajśpieszniej, wynosząc z tych oględzin wiele zmęczenia i smutku.
Pomimo tych nieprzyjemności, Bernadetta utworzyła sobie życie dość regularne w klasztorze Saint Gildard; nawykła do różnych obyczajów
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/954
Ta strona została uwierzytelniona.