nazawsze tam pozostać?... Dlaczegóż rozstać się musiała ze szmerem potoków, z dzikiemi zaroślami kwitnącemi bogactwem wonnych bukietów, dlaczegóż błądzić już nie może wśród traw bujnych i wysokich, lśniących pod promieniami letniego słońca?... Dlaczegóżby, dorósłszy, nie miała tam była napotkać równego sobie wiekiem człowieka, którego byłaby pokochała całą siłą serca i szczerością swych uczuć prostaczych?...
Ach, gdyby jej mogła wrócić druga młodość, a z młodością swoboda — jakże byłaby szczęśliwą, znowu kochając, znowu się modląc, lecz teraz inaczej, o zupełnie inaczej! I w niesformułowanej postaci, lecz marzyła o mężu, o możliwości posiadania rodzonych swoich dzieci; kochała i była kochaną, żyła na wzór innych ludzi, miała radości i zmartwienia, jak miewali jej rodzice, i jakich nie unikną w przyszłości własne jej dzieci.
Lecz nagle budziła się Bernadetta z głębokiej swej zadumy i znajdowała się niedołężnie osuniętą w swoim fotelu, w gołej izbie przy apteczce w klasztorze Saint-Gildard. Pragnęła wówczas śmierci. Jak najrychlejszej śmierci, by nie pamiętać, iż miejsca niema dla niej na ziemi i że nazawsze rozminęła się z radościami i smutkami, będącemi udziałem ludzi.
Niedomaganie Bernadetty stawało się z każdym rokiem silniejsze. Rozpoczęła się wreszcie ostatnia jej męka, lecz męka przeciągła i straszna.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/965
Ta strona została uwierzytelniona.