pani Desagneaux była pełna najgorliwszego poświęcenia się dla cierpiących, opanowana nieprzebranemi skarbami litości. Wracała do domu umęczona, lecz i uszczęśliwiona zarazem uciążliwą tą pielgrzymką. Jedynem jej zmartwieniem był brak dziecka; gdy zebrało się jej na smutek, utrzymywała z komiczną powagą, iż chybiła swe rzeczywiste powołanie, albowiem czuła się być stworzoną na siostrę miłosierdzia.
— Rajmundo moja miła, nie rozrzewniaj się nad losem swej matki! Ja zadroszczę jej, że tak potrafi zająć się chorymi. Ma tym sposobem cel jakiś w życiu.
A zwracając się do pani de Jonquière, dodała:
— Żeby pani wiedziała, jak się nam czas dłuży w naszym wygodnym i wykwintnym wagonie pierwszej klasy! A nie możemy się zająć żadną robótką, bo przepisy tego wzbraniają. Prosiłam, aby mnie pomieszczono przy doglądaniu chorych, lecz już wszystkie miejsca były rozdane. Tak więc jestem dotychzas zbyteczną, i nie pozostaje mi, jak tylko ułożyć się i zasnąć spokojnie w wygodnym naszym kąciku.
Roześmiała się szczerze i zwrócona teraz ku pani Volmar, zaszczebiotała:
— Będziemy drzemać albo spać nawet, wszak prawda? Panią bowiem nuży zdaje się zbyt długa rozmowa.
Ciemna brunetka o podłużnej i regularnej twarzy, pani Volmar, musiała mieć przeszło lat trzy-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.