Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

dzieści. Oczy miała wielkie, wspaniale piękne. Żarzyły się jak pochodnie, chwilami tylko przyćmione, mieniące się jak mora. Na pierwszy rzut oka nie była ona piękną, lecz w miarę bliższego rozpatrzenia się w jej twarzy zyskiwała stopniowo, stawała się uroczo pociągającą, zwycięzką. Mogła ona wzbudzać niepohamowane żądze, nęcąc swym tajemniczym wdziękiem. Starała się ona jaknajmniej zwracać uwagę, skromną była i jakby naumyślnie przyćmiewającą się tak swem zachowaniem jak i strojem. Ubierała się przeważnie czarno i nie nosiła żadnych błyskotek, chociaż mąż jej był kupcem brylantów w Paryżu.
— O, co do mnie — odrzekła — zawsze jestem zadowolnioną, byle mnie nie potrącano zbytecznie.
I rzeczywiście jeździła ona już dwukrotnie do Lourdes, przyłączając się do pielgrzymki narodowej w charakterze damy szpitalnej dodatkowej. Nigdy jej wszakże nie widziano przy chorych, ani w czasie podróży, ani w szpitalu w Lourdes. Gdy tylko tam dojechała, zamykała się w swym hotelowym pokoju, mówiąc że się czuje niewymownie zmęczoną.
Pani de Jonquière była nadzorczynią sali szpitalnej w Lourdes, sali, w której właśnie służbę swą powinna była pełnić pani Volmar. Lecz pani de Jonquière z uprzejmą pobłażliwością zwalniała ją z tego obowiązku.
— O, moje drogie — zawołała pani de Jonquière — wysypiajcie się spokojnie, dopóki tylko możecie