Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

Będziecie miały jeszcze sposobność dobrze się umęczyć, gdy dojedziemy na miejsce. Zastąpicie mnie, gdy mi sił już zbraknie.
A zwróciwszy się do córki, rzekła:
— Ty, moje kochane dziecko, nie trać siły na ciągłe trzpiotanie się, boś gotowa stracić przytomność, gdy cię będzie potrzeba zawezwać do roboty.
Rajmunda popatrzała na nią z rodzajem czułej wymówki i rzekła z przymilonym uśmiechem:
— Mamo, mamo, dla czego ty mówisz do mnie w ten sposób? Czyż nie jestem zupełnie rozsądną?...
Uwaga uczyniona przez Rajmundę o sobie samej musiała być słuszną. Energia bowiem i silna wola połączona z niezależnością, błysnęła w jej siwych oczach. Śmiech jej i wesołość brzmiały młodością lecz nie wynikały z pustoty. Kochała życie i czuła się szczęśliwą, że żyje.
— To prawda — wyznała matka, jakby nieco zmieszna — ta mała ma czasami więcej rozsądku odemnie starej... No, nie mówmy już o tem... Oto lepiej podaj mi kotlet, wielką mam na niego ochotę. Nie macie pojęcia, jak byłam głodna!
Śniadanie ciągnęło się dalej, urozmaicone bezustannemi śmiechami i szczebiotaniem Rajmundy i pani Desagneaux. Zwłaszcza Rajmunda ożywiała się stopniowo. Nieco przyżółkła jej cera skutkiem oczekiwanego dotychczas małżeństwa, rozjaśniła się i zarumieniła świeżością lat wiosennych. Śpieszyły się te panie z jedzeniem śniada-