Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodź, pocałuj mnie!
Przytuliła ją do siebie i uczuła, że Anielka drży. Spojrzała jej w oczy i wyczytała w nich pragnienie widzenia Felicjana i gorączkę oczekiwania.
— Śpij spokojnie.
Anielka po krótkiem pożegnaniu z Hubertem i księdzem Cornille pobiegła do swego pokoju. Jeszcze chwila, a czuła, że wypowiedziałaby swą tajemnicę! Zamknęła drzwi i zgasiła światło, które raziło jej oczy. Noc była ciemna, księżyc wschodził późno. Usiadła przed otwartem oknem i czekała. Upływały minuty, wypełnione jedną myślą: o dwunastej zejdzie do niego. Wydawało jej się to zupełnie proste; słyszała, że ksiądz Cornille wyszedł i że Hubertowie weszli do swej sypialni. Dwa razy doszły jej uszu lekkie kroki, zbliżające się do schodów, jakby ktoś chciał posłuchać, czy już śpi. Później ucichło, dom zdawał się być pogrążony w głębokim śnie.
Gdy wybiła godzina, Anielka podniosła się.
— Już czas, on już czeka na mnie.
Otworzyła drzwi i nie zamknęła ich za sobą. Przechodząc obok pokoju Hubertów, przystanęła chwilę; panowała cisza niezmącona. Zresztą, nie bała się niczego, nie wyobrażała sobie, że robi coś złego. Wiodła ją jakaś dziwna siła. Myśl o niebezpieczeństwie rozśmieszyłaby ją tylko. Szybko przebiegła kuchnię i ogród i po chwili była już na polu Clos-Marie. Śmiało przeszła przez kładkę na strumyku i skierowała się na prawo. Wyciągnęła dłonie i dotknęła rąk Felicjana.
W ciemnościach nie mogli się widzieć; wąski sierp księżyca nie rozświetlał czarnego nieba.
— Kocham cię i dziękuję ci!.. — powiedziała.
Dziękowała mu, że dał się poznać nareszcie, że był młody, piękny i bogaty. Był to okrzyk za-