Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

Odpowiadał cichym głosem, nabrzmiałym wspomnieniami.
— Tak, ojciec uwielbiał matkę; ja ją zabiłem swem przyjściem na świat... Wuj wychowywał mnie surowo, jak biedne dziecko. Nic mi nie mówił o mojej rodzinie. Prawdy dowiedziałem się dopiero dwa lata temu. Nie zdziwiłem się nawet, czułem, że będę miał wielki majątek. Nie byłem zdolny do żadnej systematycznej pracy, biegałem tylko po polach. Później obudziła się we mnie namiętność do witraży w naszym małym kościołku...
Śmiała się.
— Jestem robotnikiem, jak ty; miałem zamiar zarabiać na życie malowaniem na szkle, gdy nagle spadły na mnie te wielkie pieniądze. Ojciec wpadł w rozpacz, gdy wuj napisał mu, że nie mam powołania na księdza. Było to jego życzeniem najgorętszem, uważał to za odkupienie za śmierć matki. Musiał jednak poddać się i przywołał mnie do siebie. Jak dobrze żyć! Żyć, by kochać i być kochanym!
Jego zdrowa, czysta młodość drgała w tym okrzyku. Namiętność, odziedziczona po matce, rzuciła go w objęcia tej miłości, zrodzonej w ukryciu. Zapał, piękność, szlachetność i żądza życia stworzyły głębokie uczucie.
— Oczekiwałem cię i poznałem natychmiast, gdy pokazałaś mi się w oknie. Powiedz mi, o czem marzyłaś, o czem myślałaś przed poznaniem mnie!..
Przerwała mu znowu.
— Mówmy tylko o tobie; chcę wszystko wiedzieć, chcę poznać ciebie i twoje życie.
Słuchała z zachwytem i uwielbieniem. Powtarzali bez znudzenia ciągle to samo o swej miłości. Stare słowa nabierały nowego znaczenia. Byli pod nieprzepartym urokiem miłosnych zwierzeń. Opo-