w tajemnicy swej miłości. Weszła do ogrodu zamknęła furtkę.
Pod murem katedry, na ławce, Anielka zobaczyła Hubertynę. Jakby tknięta przeczuciem, Hubertyna obudziła się w nocy i weszła na górę. Zastała pootwierane drzwi, zrozumiała, ale nie wiedząc, dokąd pójść, czekała przerażona.
Anielka rzuciła jej się w objęcia; serce biło jej radośnie, śmiała się, uszczęśliwiona, że nic nie potrzebuje już ukrywać.
— Mateczko, stało się!... pobierzemy się, strasznie jestem szczęśliwa.
Hubertyna bacznie jej się przyglądała, Ale obawy jej minęły, gdy spojrzała w niewinne oczy dzieweczki. Pozostało tylko ciężkie zmartwienie, łzy powoli spływały po jej twarzy.
— Moje biedne dziecko — wyszeptała, jak wczoraj w kościele.
Anielka, zdziwiona jej łzami, zawołała:
— Mateczko, czemu się martwisz! To prawda, że ukrywałam przed wami moją miłość, ale nie możesz sobie wyobrazić, jak mi było ciężko. Nie powiedziałam odrazu, a później już nie śmiałam... Przebacz mi...
Usiadła obok Hubertyny i objęła ją ramieniem. Obok ławki rósł krzak dzikiej róży, niegdyś gorliwie pielęgnowany przez Anielkę. Teraz zaniedbany, zdziczał znowu. Nad ich głowami splatały się gałęzie bzów.
— Opowiem ci wszystko na ucho, mateczko.
Półgłosem opowiadała historję swojej miłości. Nie ominęła niczego, szukała w pamięci, spowiadała się z każdego szczegółu. Zarumieniona, z błyszczącemu oczami, mówiła bez przerwy z zapałem i uniesieniem.
Hubertyna przerwała cichym głosem:
Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.