Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— Unosisz się, kochanie! Niby się poprawiłaś, ale w głębi duszy pozostałaś tem samem dumnem, gwałtownem dzieckiem, które nie chciało myć podłogi i całowało swe własne ręce.
Anielka roześmiała się.
— Nie śmiej się, wkrótce łez ci do płaczu zabraknie. To małżeństwo nigdy nie dojdzie do skutku. Teraz Anielka wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
— Co też ty mówisz, mateczko! To takie proste! On dziś pomówi ze swym ojcem, a jutro przyjdzie z wami wszystko ułożyć.
Rzeczywiście wierzyła w to! Hubertyna postanowiła być nielitościwą. Hafciarka bez pieniędzy, bez nazwiska, żoną Felicjana d’Hautecocur, bogacza, miljonera, potomka jednego z najstarożytniejszych rodów Francji!...
Ale każda nowa przeszkoda wywoływała spokojną odpowiedź Anielki:
— Czemu nie?
Wszystko sprzeciwiało się temu małżeństwu, czy będzie walczyć z przeciwnościami?
— Czemu nie?
Mówiono, że Jego Eminencja jest bardzo dumny ze swego rodu, czy Anielka myśli, że zwalczy jego opór?
— Czemu nie?
I niezachwiana w swej wierze, dodała:
— To dziwne, jak ty źle sądzisz ludzi, mateczko. Przekonasz się, że wszystko będzie dobrze. Przed dwoma miesiącami gniewałaś się na mnie za niedostępne marzenia, a przecież spełniło się wszystko.
— Ależ, biedotko, poczekaj końca.
Hubertyna rozpaczała teraz, że wychowała Anielkę w nieświadomości życia. Chciałaby powiedzieć jej o okrucieństwie i podłości ludzkiej, o smutnej