Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

rzeczywistości. Ale brakło jej słów. Smutek ją ogarnął na myśl, że dziecko, wychowane zdala od ludzi, pogrążone w marzeniach, nieszczęściem okupi złudzenia młodości!
— Ależ, kochanie, nie wyjdziesz przecież za niego wbrew naszej woli, lub wbrew woli jego ojca?
Anielka spoważniała i odpowiedziała powoli, a stanowczo:
— Czemu nie? Kocham go i on mnie kocha.
Teraz matka objęła ją i przytuliła do siebie. Drżąc, długo wpatrywała się w jej twarzyczkę. Księżyc już zaszedł, na niebie ukazała się różowa jutrzenka. Obie skąpane były teraz w bladem jeszcze świetle poranka. Wokoło była cisza, przerywana świergotem ptaków.
— Dziecko moje, tylko spełnienie obowiązku i posłuszeństwo są szczęściem w życiu. Za jedną chwilę szału i dumy płacimy całem życiem cierpień. Jeśli chcesz być szczęśliwą, poddaj się losowi...
Czuła opór w Anielce i mimowolnie wymknęło jej się z ust wyznanie:
— Czy myślisz, że my jesteśmy szczęśliwi?
Zniżyła głos i opowiedziała jej historję ich poznania i miłości, małżeństwo wbrew woli matki i śmierć dziecka, jakby kara za grzech. A przecież kochali się, pracowali, pragnęli żyć w spokoju. Jednakże nieszczęście prześladowało ich i trzeba było wielkiej dobroci Huberta i jej rozsądku, by nie dojść do kłótni, wzajemnych wyrzutów, a może i rozstania.
— Namyśl się, kochanie, nie wprowadzaj w twoje życie nic, zaco później musiałabyś cierpieć. Uspokój twe serce, ukórz się!
Anielka, blada, ledwie powstrzymywała łzy.
— Mateczko, sprawiasz mi ból, kocham go i on mnie kocha.