Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

chciała bronić swej miłości. Później, pokonana, opuściła głowę.
— Przyrzekam, że nie będę starała się go widzieć, ani zaślubić.
Hubertyna, wzruszona, przycisnęła ją mocno do piersi. Jak ciężko sprawiać ból tym, których się kocha! Podniosła się z ławki i zdziwiła, że był jasny dzień. Ptaki śpiewały, ciemne chmurki nocne usuwały się w dal.
Anielka machinalnie patrzała na krzak dzikiej róży. Smutny uśmiech pojawił się na jej ustach.
— Miałaś rację, mateczko, nigdy nie wyrosną na nim prawdziwe róże.