Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

zobaczyć, zanim odepchnie mnie na zawsze.. Kocham, jestem kochaną i nic nie posiadam poza tą miłością, biedne dziecko, znalezione pod progiem tego kościoła,.. Nędzne małe stworzenie, które jednym palcem zgnieść można. Ale ileż łez!... Proszę o litość dla mego cierpienia. Przyszłam sama, by bronić swej miłości i swego szczęścia... Kocham i jestem kochaną... Czy to nie wystarcza?
Mówiła urywanemi zdaniami, czysta i niewinna, jak dziecko, szczerze i śmiało wyznawała swą miłość. Podniosła głowę.
— Kochamy się... On objaśnił pewno, jak się to stało. Ja nie wiem sama... Kochamy się, a jeśli to jest zbrodnią, to proszę nam przebaczyć, miłość przyszła zdaleka, z drzew, kamieni i wszystkiego co nas otacza. Gdy zrozumiałam, że go kocham, już było zapóźno... Czy można nas teraz rozłączyć?... Nigdy nie przestaniemy się kochać. Umrę z tęsknoty za nim, tak, jak i on żyć nie będzie mógł beze mnie. Zawsze czuję go obok siebie, nawet, gdy jest zdaleka... Uniósł ze sobą me serce... Proszę nam pozwolić kochać się.
Patrzał na nią, tak młodą, jasną i uroczą w skromnej sukience. Śpiewała hymn swojej miłości głosem, pełnym czaru. Kapelusz zsunął się z jej głowy, zajaśniały złote włosy. Przypominała teraz święte dziewice, rysowane w starożytnych mszałach, smukła, drobna, pełna niewinnego wdzięku.
— Spraw, panie, byśmy byli szczęśliwi!
Błagała teraz, zrozpaczona, że stoi wciąż zimny, niewzruszony. Ach, to spłakane dziecko u jego stóp! Ta jasna głowa tak żywo przypomniała mu utracone szczęście. Dwadzieścia lat pokuty nie wyrwało mu z serca wspomnienia ukochanej zmarłej, jej jasnych włosów i wdzięcznej szyi, całowanej namię-