Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

tnie. Stała przed nim znowu i prosiła o litość dla miłości.
Anielka ze łzami mówiła dalej:
— O, Eminencjo, kocham go za wszystko, za ród jego i bogactwo. Chciałabym żyć z nim w zbytku i wspaniałości, nie widzieć łez i smutku. Widzę się w brokatach i złotogłowiu, okryta perłami i drogiemi kamieniami. Mam konie, powozy, przechadzam się po wielkich parkach w otoczeniu paziów. Eminencjo, czy to brzydko kochać go zato, że spełnił wszystkie moje dziecinne marzenia, deszcz złoty z bajek czarodziejskich.
Dumna, wyprostowana, stała teraz przed nim, śmiało patrząc mu w oczy. Odnajdywał w niej tamtą zmarłą, jej czar młodości, wdzięczny urok jasnego kwiatu. Ta historja miłosna rozdzierała mu zasklepione rany Trawił noce w łkaniach i pokucie. Ale nic nie zdradzało jego męki. Niewzruszony, tłumił bicie serca; milczał i krył swe cierpienia pod pozorem obojętności.
— Litości, — błagała, — oddaję mój los w twe ręce, panie.
Nic nie mówił, stał wysoki i wyprostowany w swej czarnej sutannie wśród zapadającego mroku. Widziała tylko jego oczy, błyszczące gniewem, czy litością?
— Proszę, powiedz, panie, że dobrze zrobiłam, że przyszłam tutaj. Przecież pozwolisz nam kochać się.
Pocóż rozprawiać z tem dzieckiem. Przyczyny odmowy powiedział swemu synowi. To wystarczy. Nie mówił, bo nic nie miał do powiedzenia. Zrozumiała to widocznie, podniosła się, by ucałować jego dłonie, ale odtrącił ją szybkim ruchem. Krew napłynęła do jego bladej twarzy.