Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Jego Eminencji. Haft szerokości metr pięćdziesiąt, długości trzech metrów miał być oprawiony w rzeźbione drzewo i przedstawiał dwa anioły naturalnej wielkości, podtrzymujące koronę z herbem d’Hautecocur. Trzeba to było wykonać wypukłym haftem, wymagającym wiele starania i nawet siły fizycznej. Hubertowie chcieli odmówić, w obawie, by Anielka nie zmęczyła się i nie zasmuciła, haftując herby, które będą jej przypominać bolesne przeżycia. Ale Anielka nie pozwoliła odrzucić zamówienia i co rano brała się do pracy z zapałem. Zdawało się, że pragnie zmęczyć, złamać swe ciało, by zdobyć spokój.
W starej pracowni życie płynęło dawnym trybem, jakby serca nigdy nie zabiły tam żywiej. Hubert rysował, nabijał materje na krosna, a Hubertyna haftowała razem z Anielką. Wieczorami miały palce obolałe od pracy. Anielka podkładała tło grubemi szaremi nićmi, modelowała je i nadawała mu właściwe kontury. Później razem z Hubertyną pokrywały podkład złotemi nićmi, które tworzyły jakby płaskorzeźbę złotą, nieporównaną w blasku i kolorycie. Wokoło nich drzemały stare narzędzia hafciarskie, od wieków nieruszane: milczał mały kołowrotek, spało motowidło w ciszy i spokoju starożytnej pracowni.
Dnie mijały. Anielka od rana do wieczora łamała igły, które trudno było przepychać przez grube, woskowane nici podkładu. Zajęta była pracą przez cały dzień. Nie myślała o niczem. O dziewiątej upadała ze znużenia; kładła się natychmiast i zasypiała kamiennym snem. Gdy odpoczywała chwilę, dziwiła się, że Felicjana niema. Przecież powinien był wszystko przemóc i być przy niej. A może on również oczekiwał cudu? Żyła w ciągłej nadziei, że jutro przyniesie upragnioną zmianę. Czasami podnosiła