Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

surowo, zabierając pierwsze maleństwo i nie dając nadziei na przyszłość.
— Długo modliłam się, — powtórzyła Hubertyna, — myślałam, że rozpoczyna się we mnie nowe życie.
Hubert patrzył na nią z niepokojem.
— O nie, nie, już za późno, wszystko stracone.
Zadrżał.
— Oskarżasz mnie?
— Tak, oboje jesteśmy winni. Zmarnowaliśmy życie.
— Więc nie jesteś szczęśliwa?
— Nie, nie jestem szczęśliwa. Kobieta, nie mająca dziecka nie może być szczęśliwa... Miłość nie wystarcza...
Upadł na krzesło wyczerpany, z oczami, pełnemi łez. Jeszcze nigdy nie wyrzucała mu tej pustki w ich życiu, przeciwnie, starała się go pocieszyć, gdy jakiś nieświadomy wyrzut zmartwił go. A teraz stała przed nim i, widząc jak cierpi, nie zrobiła ani jednego kroku ku niemu. Płakał głośno.
— Więc skazujesz to biedactwo na śmierć... Nie chcesz, by go zaślubiła i cierpiała tak jak ty!
Skłoniła głowę,.
— Ona umrze z tęsknoty... Czy chcesz jej śmierci?
— Lepiej śmierć, niż złe życie.
Wyprostował się i objął ją ramieniem. Razem łkali, przytuleni do siebie. On poddał się jej rozumowaniu, ona w jego objęciach czerpała odwagę i siłę. Rozstali się zrozpaczeni, zachowując bolesne milczenie; los ich ukochanego dziecka był przesądzony; jeśli Bóg zechce, śmierć tylko skróci jej cierpienia.
Od tego dnia Anielka nie schodziła już do pracowni; w głowie jej się kręciło, nogi odmawiały posłuszeństwa. Zpoczątku dochodziła do balkonu,