Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

Hubertów ze swem pracowitem, czystem życiem, zdala od świata, wywarł na niej niezatarte piętno.
Czas upływał, Felicjan chciał przyśpieszyć wyjazd.
— Chodź prędzej, wkrótce będzie za późno.
Rozjaśniło się już, Anielka zawołała:
— Za późno! Już nie mogę pójść. Byłabym kiedyś objęła cię ramionami i poszła za tobą. Ale zmieniono mnie. Nie jestem ta sama. Czy nie słyszysz, że pokój cały woła, bym została. Muszę być posłuszną.
Próbował zabrać ją bez słów, jak zbuntowane dziecko.
— Nie, nie. Złamano we mnie dumę. Pokora i posłuszeństwo wzięły górę. Odtąd jestem pokonana. O, ukochany, uwielbiam cię! Ale nic nie możemy uczynić dla naszego szczęścia! Trzeba być posłusznym.
Zbliżył się teraz do niej. Anielka stanęła przed otwartem oknem.
— Nie zmuszaj mnie, bym się z okna rzuciła. Posłuchaj, ukochany, całe otoczenie rozmawia teraz ze mną i prosi, bym nie złamała naszego życia, oddając ci się wbrew woli twego ojca. Ten dźwięczny głos — to szmer strumyka, drzewa, trawy; wielkie dęby — to cały ten święty zakątek, gdzie upłynęło me życie. Ten poważny odgłos — to moja stara przyjaciółka-katedra. Znam każdy dźwięk jej kolumienek, dzwonków i rzeźb. Słyszę ją, powtarza mi, że nadzieja żyje zawsze, że miłość zwycięży! Posłuchaj, powietrze pełne jest szeptów: to moje towarzyszki, święte dziewice, przybiegły do mnie, niewidzialne.
Podniosła dłoń z uśmiechem. Dziewice z Legendy powstały przed jej zachwyconemi oczami: Agnieszka w płaszczu złocistych włosów, z obrączką