Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

— Uspokój się, nie zrobimy ci nic złego. Skąd przychodzisz?
Wylękniona, oglądała się trwożnie za siebie. Ukradkiem rzuciła spojrzenie na kuchnię, na podłogę, belki, błyszczące statki kuchenne; przez nierówne okienko w dawnej niszy wzrok jej wybiegł aż ku wierzchołkom drzew i ze zdziwieniem spoczął na katedrze na lewo. Znowu dreszcz ją przejął; widocznie ciepło piecyka zaczęło ją przenikać. Oczy utkwiła w ziemi, nieruchoma.
— Czy pochodzisz z Beaumont? Kto jest twoim ojcem?
Milczała. Miała zbyt ściśnięte gardło, by przemówić.
— Trzeba jej dać filiżankę gorącej kawy, zamiast ją wypytywać.
Hubertyna nalała jej natychmiast kawy w swoją filiżankę i ukrajała chleba. Dziewczynka odsunęła się zpoczątku, ale męka głodu była zbyt silna: dziecko zaczęło jeść żarłocznie. Małżonkowie milczeli, nie chcąc jej przeszkadzać, wzruszeni drżeniem jej chudej rączki. Jadła lewą ręką, prawą uparcie przyciskając do siebie; omal nie przewróciła filiżanki; podtrzymała ją łokciem, niezgrabnie, ruchem kaleki.
— Czy masz skaleczoną rękę? — spytała Hubertyna, — nie bój się, kochanie, pokaż.
Ale gdy chciała jej dotknąć, dziecko gwałtownie wstało i zaczęło się szamotać, W walce opuściła rączkę, i mała, oprawna w płótno, książeczka upadła na ziemię. Chciała ją schwycić i, widząc, że Hubertowie podnieśli ją i przeglądali, zacisnęła piąstki z gniewu.
Była to książeczka, wydana przez Przytułek dla dzieci w departamencie Sekwany. Na pierwszej stronie, pod wizerunkiem Wincentego á Paulo wy-