kojowe na pierwszem piętrze, gdzie, pod pozorem sprzedaży koronek, sprzedaje się wszystko. O, lepiej nie znać takiej matki!
W godzinę później Hubert kręcił się koło sklepu pani Sydonji. Zobaczył tam kobietę chudą, bladą, nieokreślonego wieku, w czarnej wytartej sukni, poplamionej i brudnej. Nigdy wspomnienie dziecka nie mogło rozgrzać duszy tej stręczycielki. Ostrożnie zasięgnął wiadomości i dowiedział się rzeczy, których nie powtórzył nikomu, nawet swojej żonie. Jednakże, wahał się jeszcze i znowu powrócił przed mały, tajemniczy sklepik. Czy nie powinien się dać poznać, prosić o zgodę? Czy wolno mu bez pytania przeciąć ten węzeł! Nagle odwrócił się i odszedł. Wieczorem pojechał do Beaumont.
Tymczasem Hubertyna dowiedziała się od kuzyna, że opieka nad Anielką została im przyznana. Gdy dzieweczka na powitanie rzuciła się Hubertowi w objęcia, w jej oczach malowało się jakby pytanie i błagalna prośba. Domyślała się widocznie prawdziwego celu jego podróży. Hubert powiedział spokojnie:
— Moje dziecko, twoja matka umarła.
Anielka, płacząc, uściskała Hubertów. Nigdy więcej nie mówili o matce. Anielka była ich córką.
Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.