Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

Chwilę patrzyła przez otwarte okno, wdychając ranne, majowe powietrze. Promień słońca złocił szczyt katedry, zapach bzu dolatywał z ogrodu Opactwa. Uśmiechała się, olśniona światłem, skąpana w wiośnie. Nagle żywo poruszyła się, jakby zbudzona ze snu.
— Ojcze, już nie mam złota.
Hubert odbijał rysunek kapy. Podszedł do szafy, wyjął motek, zawinięty w nieprzemakalny papier i podał go Anielce.
— Czy to wszystko?
— Tak, tak.
Obejrzała, czy niczego więcej nie brak: pręciki z różnorodnem złotem, szpulki kolorowych jedwabi, blaszki złote, złote sznurki kręcone, długie cienkie igły, naparstki, nożyczki, kawałek wosku: wszystko to leżało na krosnach na materji, okrytej szarym papierem.
Nawlekła igłę złotą nitką. Ale przy pierwszym ściegu nitka pękła; musiała więc koniec zaokrąglić, zdrapując trochę złota, które wrzuciła do pudełka z resztkami.
— Nareszcie! — powiedziała, gdy przeciągnęła igłę przez materję.
Zapanowało milczenie. Hubert naciągał kapę na krosna. Słychać było tylko zabijanie klinków w ramy i uderzenie jego palców o napiętą materję.
Anielka wykształciła się na niezwykłą hafciarkę. Jej gust i zręczność zdumiewały Hubertów. Wkładała w pracę całą swą naiwną wiarę i niezwykłą fantazję. Jej kwiaty żyły, ornamenty i symbole promieniały szczerością i mistyczną wiarą w zaświaty. Hafty te zwróciły uwagę duchowieństwa w Beaumont. Dwóch księży, archeolog i artysta, przyszli do pracowni. Postacie świętych i Matki Boskiej wprawiły ich w podziw. Szczerością, uczuciem i do-