dziły zamąż. Nawracały narzeczonych, lub też uciekały z domu i umierały za wiarę.
Anielka wybuchła śmiechem. Zdrowie i chęć życia przejawiało się w jej wesołości. Jakież to stare te historje o świętych. Czasy się zmieniły. Bóg triumfuje i ofiary nie są potrzebne. Zresztą w Legendzie zachwycały ją tylko cuda, a nie pogarda do życia i dążenia do śmierci. O nie, ona chce wyjść zamąż, kochać, być kochaną. Chce być szczęśliwą.
— Strzeż się — żartowała Hubertyna, — twoja opiekunka, święta Agnieszka zmartwi się. Przecież wiesz, że odmówiła wielkorządcy, by zostać oblubienicą Chrystusa.
Dźwięki dzwonu rozległy się wokoło; stado wróbli, ukrytych w bluszczu, okalającym okno kapliczki, wzleciało w powietrze. W pracowni, Hubert, wciąż milcząc, powiesił na gwoździu chorągiew, jeszcze wilgotną od kleju. Promienie słońca ślizgały się po wielkiej izbie, złocąc swym blaskiem stare narzędzia, stojące w kątach pracowni.
Skąpana w blasku, popatrzała Anielka na wielką lilję symboliczną, którą przed chwilą wykończyła. Później powiedziała wesoło:
— Tak, tak, chcę być oblubienicą Chrystusa!
Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.