Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

które niegdyś było ogrodem warzywnym mnichów. Przepływał tam strumyk, w którym gosposie prały bieliznę. Kilka biednych rodzin mieszkało w starym opuszczonym młynie. Wąska uliczka pomiędzy Opactwem i pałacem Voincourt łączyła pole z ulicą Magloire. W lecie wielkie dęby z obu parków zakrywały swą bujną zielenią ciasny horyzont, zamknięty od południa ogromem katedry. Pełne spokoju i opuszczenia Clos-Marie drzemie, usiane chwastami i polnemi kwiatami. Topole i wierzby szumią zcicha, a woda szemrze wśród kamyków.
Anielka zachwycała się tym widokiem. Przez siedem lat nic się tu nie zmieniło. Drzewa z pałacu Voincourt, którego fasada wychodziła na Wielką ulicę, były tak gęste, że tylko w zimie można było rozróżnić za niemi sylwetkę Klary, córki hrabiny. Ogród Opactwa był również gęsto zadrzewiony i Anielka napróżno starała się dojrzeć sutannę biskupa. Furtka, wychodząca na pole, nigdy się nie uchylała. Na polu, oprócz gospodyń, piorących bieliznę i dzieciaków w łachmanach, nikt się nie ukazywał.
Wiosna była urocza w tym roku. Anielka miała lat szesnaście. Dotychczas, coroczne odradzanie się ziemi, rozkwit pączków, ciepłe wieczory kwietniowe, bawiły ją tylko. W tym roku zabiło jej serce po raz pierwszy. Dziwne wzruszenie ogarniało ją na widok pączków na drzewach i rosnącej trawy, lub gdy wiatr przynosił silny zapach zieleni. Nieokreślony niepokój ściskał jej gardło. Pewnego wieczora rzuciła się Hubertynie w objęcia, łkając bez powodu. W nocy miewała sny, pełne marzeń, bólu i szczęścia. Tonęła w jakimś nieziemskim zachwycie; radości i smutki pogłębiły się; odbywała się w jej istocie przemiana, zaczarowany rozkwit kobiecości.