Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

balkonie, przestraszona śmiałością Felicjana. Obiecywała sobie, że go już nigdy nie zobaczy; próbowała go nienawidzieć. Ale i jej udzielił się jego niepokój; nie mogła usiedzieć na miejscu; co chwila odkładała robotę. Dowiedziała się, że matka Gabet zachorowała i jest w nędzy. Co rano biegła teraz do niej, niosąc rosół i cukier; później schodziła do apteki po lekarstwo. Pewnego dnia, gdy powracała z paczkami i lekarstwem, zastała przy łóżku starej Felicjana. Zaczerwienił się i odszedł. Nazajutrz znowu przyszedł. Zagniewana wróciła do domu. Czy ma zamiar ciągle przeszkadzać jej w odwiedzaniu biedaków? A właśnie teraz ogarnięta była żądzą oddania biednym wszystkiego, co posiadała. Serce jej ściskało się na widok cierpienia. Odwiedzała codzień ślepego paralityka, którego karmiła przyniesioną z domu zupą; opiekowała się dwojgiem staruszków dziewięćdziesięcioletnich i wielu, wielu innymi, wszystkimi nędzarzami z miasta, których wspomagała, ile mogła. Ale teraz wszędzie spotykała Felicjana! Niepokój ją ogarniał, zdawało jej się, że jest bardzo zagniewana na niego.
Najgorsze było to, że Anielka nie mogła teraz pomagać swoim biednym, jak pierwej. Widocznie chodził za nią, wyśledził, dokąd idzie, i odebrał jej wszystkich. Wszędzie, gdzie przyszła z koszyczkiem jedzenia, zastawała na stole pieniądze. Gdy dla starego ślepca zebrała pięćdziesiąt centymów na tytoń; oszczędności z całego tygodnia, znalazła u niego dwadzieścia franków. Smutno jej się zrobiło, że nie może tyle dawać, co tamten. Zadowolona była, że jej biedacy mają teraz pomoc, ale żal ją ogarniał, że nie jest już im potrzebna. Musiała słuchać także oddawanych mu pochwał: młody człowiek taki hojny, tak dobrze wychowany, a przytem piękny! Choć obiecała sobie więcej o nim nie myśleć, jednak pytała