ich się, czy mówił o niej? — O, tak, ciągle mówił o niej! Za dużo już tego wszystkiego; nienawidziła go!
Dalej tak trwać nie mogło i burza wybuchła pewnego majowego wieczora. Stało się to u nędzarek, zamieszkujących ruiny młyna. Była tam stara matka pomarszczona, najstarsza córka Antosia lat dwadzieścia i dwie małe — Rózia i Janka z bystremi śmiałemi oczkami i rudemi czuprynami. Wszystkie cztery żebrały na drogach okolicznych, wracały dopiero w nocy, półżywe ze zmęczenia, w łapciach, przymocowanych tasiemkami na bosych nogach. I właśnie dzisiaj Antosia zdarła swoje trepy na ostrych kamieniach i wróciła boso z pokrwawionemi nogami. Siedziała przed domem na trawie i wyciągała z nóg ciernie, a matka i małe płakały i rozpaczały.
W tej chwili nadeszła Anielka, trzymając pod fartuszkiem chleb, który im co tydzień zanosiła. Zostawiła otwartą furtkę do ogrodu; miała zamiar wrócić natychmiast. Ale widok całej rodziny we łzach powstrzymał ją.
— Co to, co się stało?
— O, dobra panienko, zobacz, co ta głupia zrobiła. Jutro nie będzie mogła chodzić, dzień stracony... Trzewików jej trzeba.
Małe zwiększyły lament, wykrzykując cienkiemi głosikami:
— Musi mieć trzewiki, trzewiki...
Antosia podniosła na chwilę chudą, spaloną twarz i bez słowa znowu wyciągała drzazgę z pokrwawionej nogi.
Wzruszona Anielka podała chleb.
— Macie tymczasem coś do jedzenia.
— Och, trzeba jeść, ale co będzie z chodzeniem! A tu jarmark w Bligny, gdzie co rok zbierała około
Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.