Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pieniądze nie grają roli. Te panie gotowe są dać do dwóch tysięcy franków.
Hubertowie popatrzyli na siebie. Mało dbali o pieniądze, ale ta cyfra olśniła ich. Szkoda im było stracić obstalunek.
— Dwa tysiące franków, — powtórzyła Anielka, o, w takim razie...
I ona, dla której pieniądze nie miały żadnego znaczenia, ucieszyła się, że może przyjąć robotę pod pozorem zarobku, a nie z chęci widzenia Felicjana i że przedstawi się w fałszywem świetle.
— O, za dwa tysiące franków przyjmę, najwyżej będę pracowała w nocy.
Teraz Hubertowie chcieli odmówić, bojąc się, by się zbyt nie zmęczyła,.
— Nie, nie, nie można odrzucać takiej sumy. Proszę, niech pan liczy na mnie. Infuła będzie gotowa w wigilję procesji.
Felicjan zostawił rysunek i odszedł smutny i zrozpaczony. Nie kochała go, traktowała go, jak zwykłego klijenta, który przynosi pieniądze. Miała duszę niską; tem lepiej, postara się o niej zapomnieć. Ale myślał o niej ciągle i powoli zaczął ją usprawiedliwiać. Przecież żyła ze swojej pracy, zarabiała na chleb. Po dwóch dniach nie mógł sobie poradzić bez jej widoku i zdał sobie sprawę, że jeśli ona nie kochała go, myślała tylko o zarobku, to on żyć już bez niej nie mógł. Kochał ją, jak można kochać, mając lat dwadzieścia, z radością i bólem. Ujrzał ją i nikt więcej nie istniał na świecie, oprócz tej jednej ukochanej, upragnionej. Trzeciego dnia tęsknota stała się tak silna, że poszedł do Hubertów.
Na dole przyjął go Hubert, ale nie mógł zrozumieć jego wyjaśnień i znowu wprowadził do pracowni.